Recenzja filmu

Bejbis (2022)
Andrzej Saramonowicz
Marta Żmuda Trzebiatowska
Grzegorz Małecki

Nie pytaj o Polskę

"Bejbis" w swoich najlepszych momentach bawi naturalnością dialogów i samoświadomym dystansem (jak w scenie wspólnego jedzenia zupy czy monologu włoskiego amanta pozującego na Massimo z "365
Matematyka grozy: "Testosteron + Lejdis = Bejbis". Oto obietnica filmu, na który nikt w Polsce nie czekał i nie był gotowy. Potwierdza to zresztą czołówka – dziecko z pępowiną dryfujące w kosmosie, które przywodzi na myśl "Odyseję kosmiczną" oraz mdła piosenka romantyczna rozbrzmiewająca w tle, która kojarzy się ze szlagierami Andrzeja Piasecznego (z całym szacunkiem dla Piaska). A to dopiero początek.


Na polskie komedie romantyczne można narzekać w nieskończoność – bywają infantylne, przerysowane i rzadko wychodzą poza ramy lekkiego love story. Andrzejowi Saramonowiczowi, mającemu na filmowym koncie kilka "kultowych" komedii, takich jak "Lejdis" (2008) czy "Idealny facet dla mojej dziewczyny" (2009) również zdarzało się wpaść w pułapkę banału i krindżu, choć uparcie starał się łamać schematy i rozruszać skostniały gatunek. Głośno drwił z przywar Polaków, śmiało akcentował genderowe stereotypy i bez zahamowań kreślił kontrowersyjne religijno-polityczne konteksty. W "Bejbis" opowiada dokładnie o tym samym, lecz tym razem pod płaszczykiem niezgrabnej i miejscami paradoksalnej satyry społecznej. Wyśmiewanie romantycznej martyrologii odbija się reżyserowi czkawką. Tak jak Konrad w "Dziadach" pragnął zbawić ojczyznę, tak Saramonowicz chce jedną komedią zbawić cały kraj. Nie wyszło, chociaż niektórzy powiedzą, że liczą się chęci.

W "Bejbis" mają odbicie dawne komediowe hity reżysera – są niedojrzali mężczyźni rodem z "Testosteronu"; temat walki płci oraz wyświechtane frazesy z serii: "wszyscy faceci kłamią" czy "wszystkie kobiety odpowiadają pytaniem na pytanie". Jednak reklamowanie "Bejbis" jako superkomedię w stylu "Lejdis" i "Testosteronu" ze zwiastującą romansidło balladą pt.: "Siódme niebo" to po prostu marketingowy strzał w kolano. Tym bardziej że produkcji momentami bliżej do kina Wojciecha Smarzowskiego niż do klasycznej komedii romantycznej.


Zbliżająca się do czterdziestki Ada (Marta Żmuda Trzebiatowska) właśnie urodziła drugie dziecko. Stara się łączyć macierzyństwo z pracą i czasem dla siebie. Wszechobecne brudne pieluchy, niecichnące wrzaski małego Janka i chroniczne zmęczenie to codzienność młodej mamy; codzienność, której reżyser nie stara się sztucznie upiększyć. Zamiast euforycznych chwil z niemowlakiem dostajemy niekończące się kłótnie Ady z mężem (Grzegorz Małecki), którego również przerasta opieka nad małym dzieckiem. Do sterty zmartwień dochodzi również alienacja ich nastoletniej córki Melanii (Barbara Papis), która czuje się przez rodziców niekochana i zaniedbywana. Wiwisekcja szesnastoletniego małżeństwa Ady i Mikołaja obnaża serie pokoleniowych błędów wychowawczych. Mężczyźni mają być głowami rodziny i uosabiać siłę oraz męstwo, a kobiety nosić miano "surogatek narodu". Ada, tak jak Łucja, Korba, Gośka i Monia z "Lejdis" sprzeciwia się zastanej rzeczywistości. I trzeba przyznać, że mimo podtrzymywania niektórych stereotypów – jest tu i pełna pretensji żona-histeryczka i wiecznie nieobecny mąż-ignorant – reżyser stara się patrzeć na bohaterów wrażliwym okiem.

Karykaturalne spojrzenie na narodowe wady oraz politykę, okraszone sporą dawką niezręcznego humoru to jedno. Jest natomiast w "Bejbis" kilka scen, które zasługują na miano świeżych (a czasem i fenomenalnych). W dobie obowiązkowej rejestracji ciąż oraz walki o legalną aborcję w Polsce, Saramonowicz serwuje nam komiczną i zarazem smutną w wydźwięku scenę porodu Ady, podczas którego bohaterka musi skonfrontować się ze swoimi największymi lękami. Między nogami kobiety pojawiają się najważniejsi reprezentanci polskiego narodu: jest złowrogi lekarz grzmiący "nie leń się, bo ci się dziecko udusi", akompaniujący mu Jezus Chrystus, który dopinguje "przyj" oraz księża i przykładne "matki Polki" kibicujące Adzie. Nigdy nie pomyślałabym, że porównam Saramonowicza do Aronofsky’ego, lecz iście piekielna droga rodzącej kobiety chwilami budzi skojarzenia z "Mother!" (2017), w którym tytułowa matka walczy z dzikim tłumem o swoje nowo narodzone dziecko.

Niestety, wylewająca się z ekranu gorycz sprawia, że twórca traci z oczu historię, którą chciał opowiedzieć. Z kolei scenariusz ginie pod stertą pretensji wobec ojczyzny. Trudy małżeństwa i codzienne wyzwania rodzicielstwa zostają przysłonięte wojną polsko-polską, która rozgrywa się za oknem przytulnego mieszkania Ady i Mikołaja. "Bejbis" – na pozór romantyczna komedia dla milenialsów – okazuje się polem bitwy pokoleniowej, w której biorą udział wszyscy Polacy. Saramonowicz przedstawia narodową wojnę mentalną – między warszawską inteligencją a zaściankową prowincją; przygląda się religijnemu konfliktowi między hierarchami i ateistami oraz seksualnej batalii kobiet z politykami i księżmi, którzy (dosłownie) zaglądają Polkom do łóżek. Niestety, pijany i wścibski ksiądz, ganiający po wsi ze strzelbą, seksistowski dziadek Mikołaja czy wyznająca niezdrowy kult pracy egoistyczna matka Ady to jedynie zlepek stereotypów, który nijak ma się do rzeczywistości. 


Żeby tego było mało, reżyser nadaje komedii charakter paradokumentalny, zmuszając bohaterów, by, niczym na kozetce u psychologa, uzewnętrzniali się do kamery. Zabieg ten, mimo humorystycznego potencjału, okazuje się jedynie wymówką do wytłumaczenia widzom autorskich myśli reżysera, na które nie było miejsca w dialogach. W "Bejbis" nie brakuje również pierwiastka magicznego w postaci samego Świętego Mikołaja i czarodziejskiej umiejętności Ady do rozpływania się w powietrzu. Fani popularnej serii filmów świątecznych mogli przez chwilę pomyśleć, że trafili na seans "Listów do M. 5" – na (nie)szczęście to tylko "Bejbis", w którym elementy fantastyczne zostały na siłę i bez głębszej refleksji wplecione w fabułę. 

"Bejbis" w swoich najlepszych momentach bawi naturalnością dialogów i samoświadomym dystansem (jak w scenie wspólnego jedzenia zupy czy monologu włoskiego amanta pozującego na Massimo z "365 dni"). Trafnie komentuje również społeczno-polityczną sytuację Polski i może poszczycić się ponadprzeciętną oraz bezpretensjonalną grą aktorską, zwłaszcza w wykonaniu Grzegorza Małeckiego, Barbary Papis i Marty Żmudy Trzebiatowskiej. Niestety dobre pomysły uginają się pod ciężarem tych nietrafionych. Komedia romantyczna to w tym wypadku nie najlepsza przestrzeń do diagnozowania polskiego społeczeństwa i konfrontowania się z martyrologią. Malując rzeczywistość w czarno-białych barwach, Saramonowicz utrwala podziały i sprowadza je do jednego, krzywdzącego zwaśnione strony zdania: "Wieś to wieś – tu jest prawdziwa Polska". 

Na próżno wymagać od reżysera rozrywkowych komedii jakieś recepty na narodowe choroby i liczyć, że nas pojedna. Ale jeśli tak bardzo pragnie przyjąć rolę społeczno-politycznego sejsmografu, to mógłby chociaż nie narzekać. W tym sporcie akurat wszyscy jesteśmy świetni.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones